Capriccio

Antinous, koloryzacja głowy z Ecouen.

Le temps d’apprendre à vivre il est déjà trop tard.

Michel do Elio (cytat z: Georges Brassens / Louis Aragon – Il n’y a pas d’amour heureux).

Pisząc dopiero co tekst o filmie i książce Call me by your name André Acimana nie miałem pojęcia, iż dwa dni później natknę się w sieci na wzmiankę o polskiej (!) premierze ich kontynuacji książkowej pt. Znajdź mnie (Find me). Radosny jak szczenię, z wypiekami na twarzy zapytałem o nią następnego dnia w poważnej księgarni – bez powodzenia. Udałem się więc do poczciwego Empiku, gdzie najpierw nie znalazłem tomu tam, gdzie według e-informatora miał być, a następnie odebrałem go z rąk uroczego subiekta, który, przejęty moimi poszukiwaniami, odnalazł trofeum w innym miejscu salonu. I oto jestem, szczęśliwy, niecałą dobę po wejściu w posiadanie, oczarowany lekturą. Co ważne, autor nie ułatwiał mi tego oczarowania przez dłuższy czas po rozpoczęciu czytania.

Pierwsze 150 stron – połowa książki! – to wstęp, którego dla zagorzałego wielbiciela Call me mogłoby nie być. Zastępuje on bowiem coś, co w pierwszej książce było powolnym, aż nierealnie powolnym budowaniem uczucia i relacji między Elio i Oliverem. W Znajdź mnie „rzeczy” dzieją się nieporównywalnie szybciej. Wręcz ekspresowo. Jeżeli można odczytać to jako jedno z przesłań powieści, brzmiałoby ono: dojrzałość to przyspieszenie od zera do setki w kilka chwil. Gdy spotykamy właściwą osobę, nie warto marnować czasu na romantyczne podchody. A bohaterowie tej książki spotykają wyłącznie właściwe, elokwentne osoby i mają narzędzia by je w mig rozpoznać oraz narzędzia by im w mig dać sygnały o swojej elokwentnej atrakcyjności. To buduje dodatkowe, bardzo satysfakcjonujące pięterko nad procederem, który w innych okolicznościach bardzo trywializowałby wszelkie ludzkie relacje, przynależąc raczej do zjawiska speed datingu niż do rozpoczynania czegoś poważnego (tu: drugi związek i dziecko w przypadku ojca, później zaś związek i śledztwo muzyczne w przypadku Elio).

Każda część książki ma innego narratora i miejsce akcji. W pierwszej, zatytułowanej Tempo, dziejącej się w Rzymie, opowiadającym jest Samuel, ojciec Elio, i poświęcona jest ona właściwie tylko jemu i jego błyskawicznemu wejściu w zażyłość z poznaną w pociągu Mirandą. Jest to właściwie lubieżna fantazja dojrzałego intelektualisty (Aciman?) o przeżyciu raz jeszcze mocno erotycznego doświadczenia podszytego fascynacją umysłową, z dużo młodszą partnerką, w dodatku zakończonego związkiem i dzieckiem. Elio pojawia się tylko na chwilę, na ostatnich kilku stronach rozdziału, wcześniej jest pobieżnie wspominany, jako bohater swoistego modelu relacji syna z ojcem, zwanego „rekolekcjami”. To naprawdę krępująca lektura dla tych, którzy oczekiwali głównie kontynuacji losów Elio i Olivera lub choćby jednego z nich. Jeżeli zaś wspaniały monolog Samuela z poprzedniej powieści odczytaliśmy jako przyznanie się do skrywanej fascynacji męsko-męskiej w młodości, tu jesteśmy brutalnie wyprowadzeni z błędu. Samuel korzysta z okazji do rozpalenia romansu jak najbardziej hetero bez jakichkolwiek rozterek. My zaś musimy przebrnąć przez te 150 stron opisów pożądania i jego realizacji, bez żadnego racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego jesteśmy tego świadkami.

Część druga, Kadencja, dwa razy krótsza, od razu wrzuca nas w zupełnie inne okoliczności, z innym narratorem: Elio. Samuel jest tylko wzmiankowany, akcja przenosi się o pięć lat w przód, do Paryża, gdzie Elio wykłada w konserwatorium i na kościelnym koncercie pewnego wiekowego kwartetu smyczkowego poznaje Michela, dwukrotnie od siebie starszego sponsora owego koncertu. Podobnie jak w części pierwszej, sytuacja eskaluje szybko (choć nie aż tak szybko, jak u Samuela i Mirandy, idą do łóżka DOPIERO na drugiej randce). Po tygodniu panowie lądują w wiejskim domku Michela i, na szczęście, tam rozpoczyna się wątek pozwalający odetchnąć z ulgą, że książka nie będzie tylko opisem erotycznych relacji hetero i homo ze znaczną różnicą wieku. Mamy już stronę numer 200; jak dla mnie – lepiej późno niż wcale, nie narzekam. Gdyż z każdą kolejną paginą zaczynamy rozumieć, że za chwilę wątki nam się połączą w piękną całość, a część z nich została ukryta już w pierwszej połowie powieści!

W skrócie: Michel powierza Elio pewien rodzinny sekret, a właściwie zagadkę, której rozwiązanie zależy od muzycznej erudycji oraz, jak się szybko okazuje, od znajomości tradycji żydowskiej. W osobie Elio spotykają się obie te cechy, i jeżeli ktoś bagatelizował wątki diaspory w Call me (pominięte zwłaszcza w filmie), tu ma dowód, że André Aciman przykłada do nich dużą wagę. Dość wspomnieć, iż w sprawę zamieszany jest żydowski pianista i skrzypek Léon, partytura tajemniczej kadencji do koncertu fortepianowego Mozarta oraz temat Kol Nidre użyty przez Beethovena w Kwartecie cis-moll op. 131, jak również znaczące użycie tematów Sonaty Waldsteinowskiej. Kadencję tę pisze i ofiarowuje ów muzyk w czasie wojny ojcu Michela, dwukrotnie wówczas od siebie młodszemu, tuż przed wywózką do obozu, w którym ponosi śmierć za odmowę rozstania się ze skrzypcami. Michel czuje, że rozwiązanie zagadki relacji obu panów pozwoli mu lepiej zrozumieć siebie, a nie bez znaczenia jest, iż prosi o nie Elio, dwukrotnie od siebie młodszego partnera. Panowie wiedzą, że nie zostaną ze sobą na zawsze, Elio czuje, że musi znów spotkać się z Oliverem. Rozwiązanie zagadki nadaje jednak głęboki sens krótkiemu związkowi z Michelem, który, podobnie jak ojciec Elio w relacji z Mirandą, ma nostalgiczne poczucie upływającego czasu oraz przepaści dzielącej go z ukochaną osobą. Tą częścią powieści Aciman rehabilituje się całkowicie względem pierwszej połowy książki, w każdym razie jest ona dla mnie najbardziej wartościowym fragmentem Znajdź mnie. Tu powieść mogłaby się skończyć, choć autor nie doprowadza nas nawet do ostatecznego rozwiązania zagadki, licząc na domysły oraz na szok, gdy odkryjemy, że ów zakatowany w obozie muzyk został wspomniany przez ojca Elio już na początku poprzedniego rozdziału, i że Samuel nigdy tej historii synowi nie opowie… Można również powiedzieć o uczuciu zawodu, iż książka nie kończy się koncertem Elio, podczas którego zrealizowałby obietnicę daną Michelowi, o zagraniu tej pełnej zagadek kadencji podczas jednego ze swoich koncertów z orkiestrą.

Jest za to część trzecia, jeszcze krótsza, o znaczącym tytule Capriccio. Jak się można domyślić, jej narratorem jest Oliver, 44-letni wykładowca, kończący właśnie roczny staż akademicki w Nowym Jorku, mąż i ojciec dwóch synów. Mamy więc kolejne pięć lat do przodu, a dygresyjnie dowiadujemy się o śmierci Samuela Perlmana. Na przyjęciu pożegnalnym Olivera-stażysty najpierw poznajemy jego fantazje na temat trójkąta z dwojgiem młodych gości, Ericą i Paulem (a więc po wątkach hetero i homo mamy odcień bi), następnie widzimy jego poruszenie zagranym przez Paula (w tej książce wszyscy mają w domu fortepian, serio!) Capricciem Bacha, tym samym, które grał mu Elio dwadzieścia lat temu we Włoszech, po czym następuje nagła i bardzo silna refleksja na temat dwóch dekad życia w oddaleniu od osoby, którą się kocha najsilniej. Po wyjściu gości, przy żonie śpiącej za ścianą, z papierosem w dłoni Oliver prowadzi wyimaginowaną rozmowę, najpierw z Bachem, później z Elio. Postanawia porzucić żonę i dwójkę pełnoletnich dzieci, by wrócić do Europy. Mało to przekonujące i raczej obniżające loty względem poziomu refleksji bohaterów poprzednich rozdziałów, ale wychodzi naprzeciw oczekiwaniom czytelnika. A po to wszak książkę się kupiło.

Na część czwartą, Da capo, Aciman przeznaczył ostatnie piętnaście stron powieści. Elio (znów narrator) i Oliver spędzają upojne chwile w Aleksandrii, podczas swego rodzaju podróży do źródeł, odwiedzając między innymi muzeum Kawafisa i cytując jego wiersz, by na chwilę powrócić w nieodległej retrospekcji do momentu ponownego zejścia się po latach rozłąki. Elio wspomina pierwsze chwile powrotu Olivera, gdy zamieszkali w tej samej willi, w której wszystko się kiedyś zaczęło, lecz już bez ojca, ze zniedołężniałą matką oraz Mirandą wychowującą siedmioletniego brata Elio, Olivera. Sielanka, długo wytęskniona, w tym samym miejscu, w innym czasie. Czas, jego rola i nieunikniony upływ, stanowi kluczową siłę sprawczą całej książki. Czy dotyczy ona pokoleniowych różnic, mijania się w czasie przez członków rodzin i niedoszłych kochanków, czy wreszcie konieczności rozstawania się na długo, by móc skutecznie wrócić do siebie na dobre – czas decyduje o wyborach dokonywanych w życiu. Wciąż, obsesyjnie, przypominane są nam różnice wieku w relacjach poszczególnych bohaterów, wciąż obcujemy ze speszoną dojrzałością obok skrępowanej młodości, z przenikającą się przeszłością i teraźniejszością. No i z muzyką klasyczną oraz kulturalnym dziedzictwem antyku, jak choćby we wspomnianej Aleksandrii czy w sekretnej wizycie Samuela i Mirandy w Villi Albani, dającej upust zachwytowi nad podobizną Antinousa, kochanka cesarza Hadriana (akurat wolę inne jego wyobrażenia). Kończymy lekturę w zupełnie innym nastroju, niż ją zaczynamy, i jest to nastrój tyleż nostalgiczny, co baaardzo satysfakcjonujący.

Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia (w pewnym momencie zamiast antraktu mamy słowo kontrakt), braku korekty czy pośpiechu wydawniczego, ale coś, co najbardziej przeszkadza w lekturze Znajdź mnie, to fantastycznie wprost poplątana chronologia części drugiej. Pianista-skrzypek Léon, bohater zagadki, napisał kadencję w roku 1944. Michel urodził się rzekomo dwadzieścia lat później. Ale jest dwukrotnie starszy od Elio, który urodził się około 1970. Akcja dzieje się tu 15 lat po romansie z Oliverem. Czyli około 2002 roku Elio ma 32 lata, Michel musi mieć 64, zatem powinien urodzić się w 1938. W dodatku na okładce książki widnieje slogan: „Tamte dni, tamte noce 20 lat później”, mimo że dotyczy to tylko dwóch najkrótszych rozdziałów powieści (część pierwsza dzieje się 10 lat po wyjeździe Olivera). Obłęd. Mimo wszystko – czapki z głów, za budowanie pięter i warstw, za erudycję, za muzykę, za nostalgię. Wszystko to, pomieszane z dosadnym erotyzmem trzech orientacji, daje wystarczająco fascynującą lekturę nawet dla wybrednego czytelnika. Pozostaje czekać na film. Oby nie za długo. Czas.

A Wy jak długo czekaliście by nauczyć się żyć? 🙂

4 myśli na temat “Capriccio

  1. Ekranizacja sequela zostanie zapewne okraszona muzyką równie pobudzającą zmysły i wyobraźnię jak ta w „Call Me by Your Name”. W oczekiwaniu na film poddajmy się wzruszeniom. Posłuchajmy nastrojowej piosenki „The Predatory Wasp of the Palisades Is Out to Get Us!”
    https://m.youtube.com/watch?v=8DCav8NvbQQ&feature=youtu.be Sufjana Stevensa, autora „Mystery of Love” i obejrzyjmy finałową scenę z oscarowego filmu „Una Mujer Fantástica” z Danielą Vega, która jakże treściwie zapowiedziała występ Stevensa z „Mystery of Love” w trakcie 90. ceremonii wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej https://m.youtube.com/watch?v=LRZlsFHHnKA.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s