
He is 26, sweet of face, gentle of disposition, and diligent as all get-out.
Fragment artykułu w magazynie People, 1982.
Nie było i długo jeszcze nie będzie w całym przemyśle filmowym tak niepokojąco urodziwego człowieka, jakim był Robby Benson jako nastolatek i jako młody mężczyzna. Michał Anioł rzeźbiłby, Bronzino by malował, Caravaggio wręcz by oszalał, o Pasolinim lepiej nie wspominać. Gdy Luchino Visconti kręcił Śmierć w Wenecji, Robby Benson był dokładnie w wieku książkowego Tadzia, i sprawdziłby się w tej roli znacznie lepiej niż Björn Andrésen. Ja wiem, jest to opinia, z którą można ostro polemizować, lecz proszę bardzo – spójrzmy na TO zdjęcie, lub TO, lub TO, lub ten wywiad i przyznajmy chociaż, że było do czego wzdychać. Czy jego role z tamtych czasów doganiały te zniewalające warunki naturalne? Oglądając takie filmy, jak Jory (1972), One on One (1977) czy Ice Castles (1978) można powątpiewać. Zdobył nominację do Złotego Globu za najbardziej obiecujący debiut, ale i wygrał Stinker Award dla najgorszego aktora, najgorszego akcentu i najgorszej piosenki filmowej. Widząc jego wciąż młodzieńczą, mimo 23 lat na karku, nieporadność podczas prezentacji krótkometrażowych kandydatów do Oscara w 1979 roku, można się tylko utwierdzić, że uroda była jedynym wysokiej jakości narzędziem w warsztacie aktorskim Robby’ego. Lecz, do diaska – to jest Hollywood! W wielu przypadkach to wystarczało i do dziś wystarcza w zupełności.
Jak natknąłem się na sylwetkę tego zupełnie zapomnianego dziś aktora? Przypadkiem, przeglądając przesłuchania do różnych ról w najstarszym epizodzie Gwiezdnych wojen, z roku 1976. Te zaś odnalazłem po obejrzeniu fantastycznego wywiadu, jaki w marcu 2018 roku przeprowadził z Markiem Hamillem Frank Oz, w centrum kulturalnym 92Y w Nowym Jorku. Hamill wspomina tam, że wielu pretendentów do roli Luke’a Skywalkera nadawało się do niej przynajmniej równie dobrze, co on sam. No więc zajrzałem. Rzeczywiście, obok kilku ewidentnych pomyłek objawieniem okazał się chłopak o nieodpartym wręcz uroku osobistym, świeżości i bardzo interesującej barwie głosu, pasującej do postaci Skywalkera. Nawet mimo drobnych wpadek tekstowych był kimś, obok kogo nie przechodzi się obojętnie, choćby dla tej urody właśnie. Spójrzmy tylko. Na końcu, proszony o przedstawienie się, wygłasza z rozbrajającym uśmiechem: Robby Benson, age 20. Kiedy masz urodziny? – dzisiaj. 🙂
I OK, można tu teraz przytoczyć postacie, które zagrał do tej pory. Że nie był wcale taki świeży w 1976, mając za sobą pięć filmów, w tym tytułową rolę w westernie cztery lata wcześniej. Można uznać, że jego przesłodzona uroda mogła działać równie silnie przeciw niemu. Że pewnie był niezłym narcyzem i to, w połączeniu z nie do końca zjawiskowym aktorstwem, mogło sprawić, że nic o nim dziś nie wiemy. Lecz zajrzałem do jego biografii i oniemiałem.
Benson, rocznik 1956, prymus Lincoln Square Academy na Manhattanie, gwiazda dziecięcych reklam, seriali i filmów o nastolatkach, właściwie przestał być zatrudniany do ról aktorskich gdy osiągnął 28 rok życia. Nie, nie z powodu drewnianego aktorstwa ani tym bardziej z powodu wyjścia poza akceptowalny wiek dla ról młodocianych bohaterów. Po prostu do tego momentu udawało mu się zatajać przed producentami poważne problemy z funkcjonowaniem aorty. Przebytej w 1984 roku operacji na otwartym sercu – pierwszej z czterech w swoim życiu – ukryć już nie mógł, a reakcja agentów była jednoznaczna: nikt nie zaryzykuje zatrudnienia aktora, który może umrzeć na planie. To odcięło go od pracy tym, co miał dotąd najlepsze, czyli twarzą. Człowiek o urodzie anioła przesunął się w kierunku reżyserii oraz dubbingu. Człowiek o aparycji bożyszcza wcielił się w… Bestię w superprodukcji animowanej Piękna i Bestia z 1991 roku. Jako reżyser współtworzył zaś między innymi kilka odcinków serialu Przyjaciele oraz wiele innych, takich jak Ellen czy Sabrina. Żonę, Karlę DeVito, poznał na scenie, gdy oboje byli chwalonymi przez recenzentów Mabel i Frederikiem w broadwayowskiej produkcji Piratów z Penzance z 1982 roku (tak, tej samej, w której pierwszą obsadę stanowiła Patricia Routledge i George Rose). Żadnych kontrowersji w tym stadle z dwójką dzieci nie udało się mediom wyciągnąć przez ostatnie 37 lat. Jeszcze do niedawna Robby był charyzmatycznym wykładowcą na Uniwersytecie Indiany. Bujna czupryna pokryła się siwizną, hipnotyzujące, błękitne oczy pozostały bez zmian.
Gwiezdne wojny nie straciły wiele rezygnując z zatrudnienia pięknego Robby’ego do roli Luke’a Skywalkera. Może wręcz uniknęły wielu kłopotów na planie i krytyki za wizualne przesłodzenie bohaterów. Za to Benson, mimo otwierającej mu wiele drzwi pięknej powierzchowności, stracił w życiu wyjątkowo wiele. I jakoś nie dołączył przez to do grona post-karierowych wykolejeńców od jakich roi się w Hollywood. Potrafił mierzyć zamiary podług sił. Akceptować rzeczywistość. Najlepszą swoją rolę odegrał w prawdziwym życiu, mierząc się z przeciwnościami, które powaliłyby niejednego twardziela. I może jego przypadek wcale nie jest tak doniosły dla ludzkości, lecz mnie ta historia wzrusza, dziś, Anno Domini 2019. I utwierdza w przekonaniu, że można być szczęśliwym i spełnionym również na obrzeżach Parnasu, poza kapryśną kanapą celebrytów. Ile jeszcze podobnych życiorysów zginęło w mrokach dziejów?
Robby nie zginął. Wręcz przeciwnie, w 2012 roku wydał autobiografię o wiele mówiącym tytule I’m Not Dead… Yet! W 2014 roku Oprah Winfrey poświęciła mu nieco uwagi w ramach swego cyklu Where Are They Now? Uniknął zestarzenia się na ekranie – może to też jest osiągnięciem samym w sobie?
Podumajmy o nienamalowanych obrazach Caravaggia z udziałem młodego Bensona przy dźwiękach piosenki tytułowej z pierwszego poważnego filmu Robby’ego, westernu Jory.
A Skywalkerem na przesłuchaniu był naprawdę przyzwoitym, najlepszym po Hamillu.
O, nie nie nie. Ja sobie nie wyobrażam, że Tadzia mógłby zagrać ktoś inny niż Björn Andrésen. Cóż za obrazoburczy pomysł!
(Ale rzeczywiście, Caravaggio mógłby się w Robbym zakochać)
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Haha, ja szczerze nie cierpię Tadzia u Viscontiego 🙂 Alem w mniejszości, z tego co wiem.
PolubieniePolubienie
Warto pamiętać o Robby’m Bensonie również ze względu na ciekawą kreację w filmie „Ode to Billie Joe” z 1976. Gra nastolatka, który nie jest w stanie zaakceptować swej seksualności („a sin against nature, a sin against God”). Tytułowa piosenka w wykonaniu Bobbie Gentry (czwarta najbardziej popularna w USA w 1967) opowiada tę historię w sposób mniej jednoznaczny.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Owszem, warto. Ogromna szkoda, że filmu nie można znaleźć online, a trailer nie zapowiada wielkiego kina 🙂 Niemniej Benson jest wprost stworzony do tej roli, gdyby miał 20 lat na początku naszego stulecia, powstałby pewnie oscarowy majstersztyk. Piosenka zaś jest nie tyle tytułowa, co poprzedzająca film o prawie dekadę, obraz ten powstał z inspiracji piosenką właśnie…
PolubieniePolubienie