Unbeliever

Jane Alexander i Arthur Hill jako Frances i John Guntherowie w filmie Death be not proud, 1975.

O death, where is thy sting?

Pierwszy list do Koryntian, 15:55.

Śmierci, próżno się pysznisz; cóż, że wszędy słynie
Potęga twa i groza; licha w tobie siła,
Skoro ci, których – myślisz – jużeś powaliła,
Nie umrą, biedna Śmierci; mnie też to ominie.
Już sen, który jest twoim obrazem jedynie,
Jakże miły: tym bardziej więc musisz być miła,
Aby ciała spoczynek, ulga duszy była
Przynętą, która ludzi wabi w twe pustynie.
Losu, przypadku, królów, desperatów sługo,
Posłuszna jesteś wojnie, truciźnie, chorobie;
Łatwiej w maku czy w czarach sen znaleźć niż w tobie
I w twych ciosach; więc czemu puszysz się tak długo?
Ze snu krótkiego zbudzi się dusza człowieka
W wieczność, gdzie Śmierci nie ma; Śmierci, śmierć cię czeka.

(przekład: Stanisław Barańczak)

John Donne (1572-1631) wychował się w ultrakatolickiej rodzinie, lecz sam nie był przesadnie religijny. Ciągnęło go do życia dworskiego, do polityki, przez jakiś czas był sekretarzem wielkiej szychy, Lorda Thomasa Egertona. Gdy okazało się to przydatne w karierze, został duchownym Kościoła Anglikańskiego i zasłynął wielkim talentem oratorskim.jako kaznodzieja na dworze króla Jakuba. Dziś pamiętamy go głównie jako poetę metafizycznego, autora siedemnastu Medytacji – sonetów poruszających tematykę duchową, niekoniecznie religijną. Z sonetu 17 pochodzi osławiony przez Ernesta Hemingwaya cytat: „Dlatego nigdy nie pytaj, komu bije dzwon; bije on tobie”. Sonet 10, Death be not proud, to odważny protest przeciw potędze śmierci, zaadresowany bezpośrednio do niej. Powstał prawdopodobnie po serii chorób, jakie dotknęły samego Donne’a, między lutym a sierpniem 1609 roku.

John Gunther (1901-1970) był cenionym amerykańskim dziennikarzem-korespondentem i pisarzem społeczno-politycznym, autorem poczytnych książek gatunku „inside”. Zostałby zapamiętany wyłącznie jako taki gdyby nie straszne doświadczenie, jakim była choroba i śmierć jego 17-letniego syna, Johna Juniora, w 1947 roku. Stworzony „dla rodziny i przyjaciół” zapis walki z chorobą syna, literacka autoterapia pisarza po stracie ukochanego dziecka, ukazał się drukiem w 1949 roku i stał się z miejsca bestsellerem. Gunther dał książce tytuł Death be not proud.

W 1975 powstał pełnometrażowy film telewizyjny Donalda Wrye, o tym samym tytule, reżyserska adaptacja książki Gunthera. Film niezwykle poruszający przez swoją oszczędność środków wyrazu. Widzimy trzyosobową rodzinę, która integruje się wokół choroby Johny’ego: nieobecny dotąd ojciec-korespondent, jego ex-żona Frances, zajmująca się synem acz widząca jego zafascynowanie ojcem, no i Junior, szczęśliwy mieszkaniec College’u z internatem. Wieść o guzie mózgu powoduje zmiany w życiu każdego z nich – Johny przerywa naukę by poddać się badaniom i operacjom, John Senior zawiesza swoją działalność by być przy synu, rodzice ponownie mieszkają ze sobą. Johny znosi wszelkie przeciwności ze wzruszającą pogodą ducha, nie ustaje w wysiłkach, by wrócić do szkoły, otrzymać dyplom i zdać egzaminy na Harvard. To pierwsze udaje mu się osiągnąć, to drugie uniemożliwia pogorszenie stanu zdrowia i w końcu śmierć.

Obraz nie epatuje rozpaczą czy przesadnym sprzeciwem wobec losu. Skupia się na refleksji, czym może być życie tych właśnie trojga osób rzuconych nagle na pole zmagań z chorobą i śmiercią. Nie pomaga ani wykształcenie, ani status społeczny i życiowy – rozwiedziona para myślących i czujących rodziców walczy o życie syna, który zdradza wszelkie sygnały do bycia kimś nietuzinkowym w przyszłości. Przyszłości, której nie będzie. Do tych trzech ról dobrano bardzo adekwatną obsadę: ojca gra powściągliwy emocjonalnie Arthur Hill, matkę skamieniała w rozpaczy Jane Alexander zaś pogodnym i czarującym Johnym jest słodki Robby Benson. Kreacja tego ostatniego zasługuje na szczególne uznanie – dziewiętnastoletni wówczas aktor wkłada w rolę znacznie więcej niż ogrywanie swojej ujmującej aparycji celem wywołania współczucia. Jest przekonującym małym pacjentem i synem epoki sprzed rewolucji dzieci-kwiatów, ułożonym i oddanym rodzicom, wystarczająco dojrzałym, by zrozumieć, że odchodzi, lecz wystarczająco młodym, by nie móc w to uwierzyć ani tym bardziej pogodzić się z tym. Posiadacz jednej z bardziej imponujących czupryn w branży aktorskiej rozstaje się z nią w piętnastej minucie filmu, podczas przejmującej sceny golenia głowy przed operacją, i już do końca będzie paradował w czepku zakrywającym włosy i blizny. Robby już wówczas ukrywał przed światem własne problemy ze zdrowiem, związane z dysfunkcją aorty. Nie wiedział jednak jeszcze, że za dziewięć lat sam podda się pierwszej (z czterech) operacji na otwartym sercu. My to wiemy, film oglądany z tej perspektywy robi jeszcze większe wrażenie.

Refleksyjny charakter filmu znajduje odzwierciedlenie w szeregu przemyśleń indywidualnych oraz wspólnych rozważań jego bohaterów. Byli małżonkowie analizują przeszłość. Matka Juniora (autorka eseju kończącego oryginalną książkę Gunthera) rzuca: „nic nie przywiodło nas tak blisko życia, jak umieranie Johny’ego”. Ojciec wspomina: „Johny nigdy się nie modlił. Może dlatego, że w dzieciństwie był zmuszany do modlitwy. Pewnego dnia jednak ogłosił, że wymyślił modlitwę, którą nazwał modlitwą niewierzących”. Ten sam ojciec, szukając na własną rękę odpowiedzi i alternatywnych terapii, podejmuje również dysputy z bezlitosną w swej obiektywności diagnozą konsylium lekarskiego. Całość przenika pewien rodzaj smutnego spokoju, nie ma happy endu, rodzice tracą syna, ex-małżonkowie nie schodzą się ponownie. Ten klimat podkreśla jeszcze nastrojowa, dyskretna muzyka Freda Karlina. Daleko jednak temu spokojowi do postawy „Bóg tak chciał” lub „los tak chciał”. Inaczej nie byłoby sonetu Donne’a w tytule. Na koniec Frances wypowiada znamienne słowa: „brak we mnie łez dla śmierci, jest taką samą częścią życia, jak narodziny”. Okrutne? Ani trochę. Odmawia śmierci „potęgi i grozy”.

Dziś taki film zrobiłby pewnie Luca Guadagnino, z Timothée Chalametem w roli Johny’ego, o dziwo prawdopodobnie w podobnej tonacji nastrojów. Historia zatoczyła koło. W 1975 roku kino już zaczynało szarżować emocjonalnie, twórcy Death be not proud zdążyli dosłownie w ostatniej chwili przed epoką efektownej nadekspresji, która sprowadziłaby temat do dramatycznej szamotaniny, z góry przegranej walki o życie. Śmierć tymczasem ukazuje swoje okrucieństwo właśnie w tym nieubłaganym spokoju następstw wydarzeń. Oszczędność środków jest więc pożądana, by zadać śmierć śmierci, zdaje się mówić Donne, Gunther i Donald Wrye.

Film można obejrzeć na przykład TUTAJ.

Jedna myśl na temat “Unbeliever

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s