Junoesque

Oola i Yarna, tancerki pałacu Jabby. Powrót Jedi, 1983.

What I’m suggesting is that this place is the crummiest, shoddiest, worst-run hotel in the whole of Western Europe.

Mr. Hamilton do Basila Fawlty, Hotel Zacisze, 1979.

Względnie łatwo jest deklarować przynależność do świata niedzielnych fanów tematyki Star Wars. Wyjątkowo trudno jest dotrzymać kroku najwytrwalszym wielbicielom, wyspecjalizowanym w węższych czy szerszych niszach związanych z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Zakładając, iż rozmawiamy w gronie osób, które choć raz w życiu obejrzały losy Luke’a i Anakina, powierzchowna dyskusja dotycząca dziewięciu głównych filmów w trzech trylogiach nie wymaga wiele wysiłku i sprowadza się zwykle do tworzenia osobistego, emocjonalnego rankingu wartości każdego z nich. Dalej jest już tylko gorzej. Mamy zagorzałych wielbicieli starej trylogii (epizody 4-6), odmawiających jakiejkolwiek wartości filmom późniejszym, często odrzucających nawet poprawki wprowadzone do starych filmów w 1997 i 2004 roku. Mamy hejterów epizodów 1-3, obwiniających Lucasa za sprowadzenie „kosmicznej opery”, podszytej Frankiem Herbertem, Asimovem, Kurosawą, niezłym humorem, świetnym aktorstwem oraz mitologią rodem z książek Josepha Campbella do poziomu dziecinnego kina familijnego dla średnio rozgarniętych odbiorców. Mamy i tych, co żywią pretensję do twórcy franczyzy o jej sprzedaż koncernowi Disneya, który uczynił z niej maszynkę do robienia pieniędzy, wypuszczając kolejne produkcje zbyt często, zbyt uniwersalne i zbyt rynkowo ostrożne. W następnej kolejności mamy zwolenników trzymania się głównej serii w przeciwieństwie do fanów rozszerzonego uniwersum – powstałych przez lata kilku seriali i filmów animowanych (Droids, Clone Wars, Rebels, Lego Star Wars, Solo, Rogue One) i powstałego właśnie serialu „realnego” (Mandalorian), setek książek, komiksów oraz całego podziemia fan-artów, już niefirmowanych przez Lucasfilm. Są tacy, których nie interesują przygody trzecioplanowych postaci czy też losy Hana Solo i Chewbakki pomiędzy głównymi epizodami, ani nawet to, w jaki sposób rebelianci weszli w posiadanie planów Gwiazdy Śmierci, a są i ci, których takie właśnie historie pociągają najbardziej i – proszę uwierzyć – potrafią wyliczyć biografie, powiązania i losy tak wielu postaci, że nasza popisowa wiedza o imieniu wielkiego moffa Tarkina wywołuje u nich co najwyżej uśmieszek politowania.

Czy istnieje choć jeden element łączący wszystkich dyskutantów? Wydaje się, że znalazłyby się nawet trzy takie punkty styczne. Jest nim z pewnością powszechne docenienie drugiego filmu serii – Imperium kontratakuje z roku 1980 – uznawanego jednogłośnie za najlepszy z całej dziewiątki (lub jedenastki, jeżeli dodać powstałe niedawno spin-offy), często zaś wymienianego w rankingach jako najlepszy sequel w historii kina w ogóle (choć walczy tu dzielnie z Ojcem Chrzestnym). Gdyby poszukać głębiej, skłóconych fanów Gwiezdnych Wojen (i to łącznie z George’em Lucasem) pogodzić mogłaby również niechęć (delikatnie mówiąc) do telewizyjnego potworka, jakiego stworzono na fali sukcesu pierwszego filmu: Star Wars Holiday Special – ten dziwoląg z roku 1978 nie istnieje w oficjalnym obiegu, lecz co chwila pojawia się na serwisach publikujących filmy, gdzie można napawać się do woli uczuciem niebotycznego zażenowania podczas obcowania z Epizodem, Którego Nie Było. Gdyby te dwa elementy godzące zawiodły, pozostaje trzeci, pewniak: rewelacyjna muzyka autorstwa Johna Williamsa. Można śmiało powiedzieć, iż stanowi ona przynajmniej połowę sukcesu całej serii, a im słabszej jakości epizod, tym współczynnik ten wzrasta. Nie miejsce tu, by szczegółowo zanalizować tę inspirowaną Holstem i Wagnerem, wybitnie „inteligentną” ścieżkę dźwiękową – dość wspomnieć, że co do jej wagi zgadzają się właściwie wszyscy. Szczęśliwie Williams żyje wystarczająco długo, by mieć pieczę nad muzyką do wszystkich dziewięciu głównych części.

W całym powyższym kontekście, jako wiernemu fanowi starej trylogii, epizody 1-3 uznającemu za zło konieczne i zmarnowany potencjał, epizodom 7-9 przyglądającemu się z sentymentalną sympatią i akceptacją, zdarza mi się wyszukiwanie ciekawostek związanych z tymi najstarszymi filmami, w tym z losami zaangażowanych do nich aktorów innych niż pierwszoplanowi. Wciąż uczę się nowych rzeczy, imion postaci, nazwisk odtwórców, okoliczności ich werbowania czy też karier, jakie były ich udziałem poza światem SW. Niedawno natknąłem się na upamiętnienia dwojga aktorów, którzy odegrali epizodyczne, choć zauważalne role w Gwiezdnych Wojnach, a których wspólną cechą jest gościnny udział w innym kultowym zjawisku medialnej pop kultury: telewizyjnej serii komediowej z lat 70, Fawlty Towers, znanej u nas jako Hotel Zacisze (dwie serie, 1975 i 1979). Czy można sobie wyobrazić dwa bardziej rozdzielne światy? Oraz czyż nie jest miłym uczucie zaskoczenia, gdy dotrze do nas, że to ONA/ON grała/grał i tu i tu? Muszę przyznać, że dostarczyło mi to pewnej ekscytacji, powodującej potrzebę przeszukania obsad obu serii celem odnalezienia kolejnych podobnych przypadków. Niestety, to jedyni aktorzy mogący wykazać się takim osiągnięciem. Zatem – do rzeczy.

Jednym z wątków pamiętnego odcinka Hotelu Zacisze – The Germans była scena próbnego alarmu pożarowego. We właściwym sobie stylu, Basil Fawlty (John Cleese) najpierw terroryzuje hotelowych gości obowiązkiem uczestnictwa w próbie, następnie uznaje wszystkich poza sobą za kretynów, by w końcu nie zauważyć, że (niezawodny) Manuel zaprószył w kuchni rzeczywisty ogień omal przy tym nie ginąc. W grupce biorącej udział w próbnym alarmie uwagę zwraca zwłaszcza Miss Wilson, tęgawa blond jejmość, w szarym płaszczu i różowych rękawiczkach. Zagrała ją Claire Davenport (1933-2002), aktorka charakterystyczna, określana eufemistycznym przymiotnikiem „junoesque”. Wystąpiła między innymi w dwóch filmach z serii o Różowej Panterze, w biograficznym obrazie o zespole The Beatles, w adaptacji Burzy Szekspira w reżyserii Dereka Jarmana czy słynnym Człowieku słoniu Davida Lyncha. Bardzo rozbawiło mnie, iż to właśnie ona zagrała… pulchną tancerkę z pałacu Jabby w 6 epizodzie Gwiezdnych Wojen (Powrót Jedi, 1983). Uczyniła to na tyle wyraziście, iż każdy, kto oglądał ten film, zapamiętał jej charyzmę oraz potrójny (!) biust. To ostatnie stało się przyczyną braku jej figurki w legendarnej, pierwszej serii zabawek firmy Kenner – miała być ona zbyt kontrowersyjna dla młodego odbiorcy. W napisach końcowych zaś wymieniona jest po prostu jako „Fat Dancer”. Rehabilitację przyniosła jej późniejsza figurka firmy Hasbro z roku 2008 oraz ujawnienie imienia postaci: Yarna d’al’ Gargan.

Jedną z moich ulubionych scen w Imperium kontratakuje jest wymiana zdań między generałem rebeliantów (po latach wiem, że nazywał się Carlist Rieekan) a Hanem Solo. „You’re a good fighter Solo i hate to lose you” wypowiedziane jest connery’owską angielszyzną pomieszaną z klasycznie jankeskim zaśpiewem głosu. Wygląd aktora tylko podkreślał i podnosił walory całej sceny. Świetny wybór, wzorcowa gra epizodyczna. I co? I po latach, delektując się odcinkiem Hotelu Zacisze pod tytułem Waldorf Salad (seria druga, odcinek trzeci) kompletnie nie wpadłem na to, iż Bruce Boa (1930-2004), niezwykle sugestywnie grający pana Hamiltona – amerykańskiego, wzburzonego gościa hotelu, to mój generał Rieekan z bazy na Hoth! Owszem, było jakieś przeczucie, że to ktoś dziwnie znany, lecz skojarzenie obu ról nastąpiło dopiero podczas myszkowania po starwarsowych ciekawostkach, wiele lat później. Aktor w dodatku wcale nie był obywatelem USA, pochodził z Kanady, osiadł w Wielkiej Brytanii i specjalizował się w graniu Amerykanów w brytyjskich filmach i serialach. Postaci wojskowych weszły mu w krew, grał generała nawet w jednym z filmów serii 007 – Octopussy. Generał Rieekan doczekał się figurki dopiero roku 2006, w serii The Saga Collection firmy Hasbro.

Claire i Bruce nie spotkali się na planie żadnego z filmów Star Wars ani Fawlty Towers. Zagrali razem raz, w 1978 roku, w podrzędnej komedii Carry On Emmannuelle, oczywiście role epizodyczne. Cześć ich pamięci, to talenty takich aktorów jak oni tworzyły niepowtarzalny klimat tła w starych, dobrych Gwiezdnych Wojnach. Ich udział w Hotelu Zacisze stanowi wyborny bonus dla niedzielnych fanów sagi Lucasa.

A Tarkin miał na imię Wilhuff 🙂

3 myśli na temat “Junoesque

  1. Kroniki towarzyskiej unii międzygalaktycznej Star Wars i Fawlty Towers ciąg dalszy:
    Akcja serialu „Hotel Zacisze” rozgrywa się w miejscowości Torquay, kurorcie na „Riwierze Angielskiej”. Z Torquay pochodzi Lily Cole, czyli Lovey z kasyna w kurorcie Canto Bight (Star Wars: The Last Jedi, epizod 8).
    Notabene, swoją pierwszą główną rolę zagrała (w doborowym towarzystwie) w „The Imaginarium of Doctor Parnassus”, filmie Terry’ego Gilliama, ex-czlonka grupy Monty Pythona.
    Ps. A teraz coś zupełnie z innej beczki, w Torquay pozostał również ślad po Banksym. Na ścianie jednego z… hoteli widnieje graffiti przedstawiające chłopca rysującego robota.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Och, nie musimy szukać aż tak daleko 🙂 Kenneth Colley, grający admirała Firmusa Pietta w aż dwóch częściach starej trylogii (Imperium kontratakuje oraz Powrót Jedi – to wyczyn, gdyż oficerowie Vadera padali jak muchy), pojawia się również na chwilę w Żywocie Briana grupy Monty Pythona, jako… Jezus.

      Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s